Marta Ćwiertniewicz: Zrzuciłeś marynarkę, by w wieku 45 lat, 4 miesięcy i 6 dni wrócić na boisko i zostać najstarszym zawodnikiem w historii, który zagrał w oficjalnym meczu PlusLigi. Czy czułeś się trochę jak podczas debiutu?
Łukasz Żygadło: Tak, jest to trochę jak debiut. Pamiętam wejście w Bełchatowie. Czułem te emocje, serce mocniej zabiło, może z obawy, żeby coś się nie stało. Były to olbrzymie emocje, bo nie spodziewałem się, że jeszcze będzie mi dane. Traktuję to jako ciekawą historię i może eksperyment, bo może to spowodować przesunięcie pewnej granicy. Jak ja zaczynałem karierę, to dla mnie trzydziestoletni zawodnik oznaczał koniec kariery. Teraz mamy w kadrze rozgrywającego Grzegorza Łomacza, który ma 38 lat. Za moich czasów trudno było o tym myśleć. Może to jest sygnał, skoro Jarek Maciończyk rok temu, czy ja teraz możemy pokazać, że nie do końca trzeba wypominać wiek.
Cofnijmy się do momentu, w którym w czyjejś głowie narodził się pomysł, żebyś to ty pojawił się w składzie w obliczu kontuzji pierwszego rozgrywającego Norwida. Czy to był Twój pomysł?
Pomysł wsparcia drużyny w treningu pojawił się od razu. Sprawdziliśmy wszelkie możliwości prawne. W międzyczasie sprawdzaliśmy różnego rodzaju rozwiązania – lepsze i gorsze, ale one nie do końca mogły się zrealizować. W kilku rozmowach z kapitanem naszej drużyny (Miladem Ebadipourem – przyp. red.), który znał mnie z boiska, powiedział mi, że wierzy, że mogę. Nie była to łatwa decyzja. Po jej podjęciu organizm jeszcze nie do końca nadąża za tym, co dzieje się w głowie. Potrzeba było czasu, żeby przyzwyczaić się do bycia na boisku.
Jak wyglądało Twoje wejście do szatni? Jak przyjęli Cię „koledzy z drużyny”? Czy ci młodsi pytali „panie Łukaszu, czy może pan usiąść obok mnie”?
Staram się być blisko chłopaków. Oczywiście granica jest wyznaczona, nie przekraczam jej. Na początku jeden drugiego próbował, ale ja skracam dystans, wszyscy respektują dwie role dyrektora sportowego i zawodnika, więc nie było problemu. Ja czuję się lepiej, gdy ktoś zwraca się na „ty”, zachowuje się naturalnie, więc czuję się młodziej.
Nie jest tajemnicą, że zawsze prowadziłeś się bardzo dobrze, dbałeś o swoje zdrowie i formę. Czy z perspektywy czasu uważasz, że gdybyś tego nie robił, to taki powrót nie byłby możliwy?
Na pewno. Przede wszystkim trzymanie wagi jest niezbędne, bo tak szybko nie wróciłbym do lepszej dyspozycji. Pełniąc obowiązki dyrektora, nie miałem zbyt dużo czasu, by regularnie trenować. Zdarzało się, że w tygodniu miałem zero aktywności, poza spacerami. To jest niezbędne, by o siebie dbać. Ważne jest, żeby dbać o siebie już będąc młodym, bo organizm będzie służył później lepiej czy to w karierze czy w codziennym życiu.
Nie wypominamy wieku, ale są pewne zależności, których trudno jest nie zauważyć. W końcu np. Sebastian Adamczyk urodził się dwa lata po tym, jak zacząłeś karierę seniorską w 1997 roku. Jak się z tym czujesz?
Ciężko sobie uświadomić to, że ci zawodnicy, z którymi gram, nie pamiętają wielu rzeczy, bo ich po prostu nie było, oni się dopiero rodzili. Moja historia czy historia polskiej siatkówki nie jest dla nich tak do końca znana. Nawet pytając o ich idoli, oni podają tak młode nazwiska, że ciężko mi to sobie w ogóle wyobrazić. Widzę, z punktu widzenia dyrektora czy trenera, jak ich praca się zmienia w komunikacji, motywacji, pokazywanie im celów, do których mogą dążyć.
Historia zatoczyła koło. Rozpoczynałeś karierę w AZS Częstochowa, teraz jesteś w Norwidzie. Czy to jest klamra kompozycyjna, jeśli chodzi o karierę zawodniczą? A może powrót na boisko sprawił, że zmieniłeś podejście i zamierzasz dalej kontynuować karierę?
Za późno zacząłem grać. Zamknął się rynek transferowy dla polskich zawodników, więc przyszły sezon byłby trudny do zorganizowania. Wydaje mi się, że to może być ta klamra. Ja przecież oficjalnie nawet nie zakończyłem kariery, nie wiem dlaczego. Nie wiem, co będzie, nie chcę decydować teraz. Jeśli będzie taka sytuacja, że w sezonie 2028/2029 coś się stanie z rozgrywającym, to może dyrektor sportowy, jeśli nadal będzie na tym stanowisku, znowu wróci do grania.
Polsat Sport